246 osób online (160 desktop_mac) (86 stay_primary_portrait)
viv

kondycja, zdrowie

Miasto: Łódź

Wiek: 44

Aktualna waga:75.00 kg

Wzrost: 158 cm

Moje osiągnięcia

od 28.09.2015

Liczba treningów
  • 1
  • 5
  • 4
Spalone kalorie
  • 2
  • 3
  • 8
  • 4
  • 1
  • 0
Zrzucone kilogramy
  • 3
  • 1

06.09.2016, godzina 01:46

Nie taka dieta straszna, jak ją malują (I)

Mam zielone światło od lekarza i mogę ćwiczyć! Już nawet w niedzielę poćwiczyłam. I teraz czuję już niemal każdy fragment ciała. Ciężko siadać, wstawać, chodzić, schodzić i w ogóle, ale człowiek czuje, że żyje :) Cudnie!

 

Ale ja dzisiaj nie o tym. Obiecałam moje rady na korzystanie z programu. Czy raczej moje sposoby na życie w programie i chudnięcie. Postanowiłam podzielić to na osobny wpis dotyczący diety, i osobny dotyczący ćwiczeń. Ale zdecydowanie dieta + ćwiczenia = wymarzony efekt.  Sama dieta nie dałaby rady. I same ćwiczenia też nie.

 

Ok, czyli dieta. Moje przemyślenia, doświadczenia, rady.

(Edit: wyszło tego strasznie dużo. Dzielę na części, bo inaczej ciężko to zmieścić w dzienniku.)

 

1. Żeby chudnąć, trzeba jeść. Gdzieś to kiedy przeczytałam, i mnie przekonuje. Wchodząc w program uświadomiłam sobie po raz pierwszy od x lat i x diet, że nie chodzi o to, żeby zjeść jak najmniej w ciągu dnia, ale żeby zjeść akuratnie. Zejście poniżej liczby kalorii może i na krótką metę spowoduje może szybsze chudniecie, ale i przestawia organizm w tryb nadzwyczajny, oszczędny.  Nie chciałam mojego organizmu w tym stanie. Dlatego kiedy zdecydowałam, że wybieram opcję 1600 kcal (kiedy rozpoczynałam odchudzanie system pokazywał, że minimum u mnie to ok. 1400 kcal – tyle potrzebował mój organizm na - że tak powiem – „bycie”), to zjadałam tyle. Nie więcej, ale i nie mniej. Zjadałam każdy posiłek, który mi przysługiwał. I to cały (naprawdę cały – wiem, że porcje są duże). Nawet jeśli wracałam do domu późno i marzyłam tylko o tym, żeby iść spać, przed spaniem zjadałam normalną kolację. Uznałam, że ważniejsze od niejedzenia przed snem jest zjedzenie w ciągu dnia moich 1600 kcal. Jak widzicie, bardzo poważnie podeszłam do zasady „żeby chudnąc, trzeba jeść”.

 

2. Nauczyłam się planować jadłospis. To znaczy każdego wieczoru ustawiałam w programie jadłospis na kolejny dzień, a przy okazji decydowałam, co będę jadła w kolejne dni, żeby mieć składniki potrzebne do przygotowania posiłków. To planowanie jest bardzo ważne, moim zdaniem. Pozwala zachować kontrolę nad jedzeniem i uniknąć łapania za cokolwiek w chwili głodu. Ja zawsze wiedziałam co zjem. I wiedziałam, że to raczej (uwaga na domowników!) mam w domu.

Kiedy piszę, że planowałam jadłospis, to jest dokładnie to, co robiłam. Dostosowywałam go sobie w ramach opcji programu. Przede wszystkim jadłam to, na co mam ochotę. Czasem był to tydzień mega owocowy. Owoce niemal 3 razy dziennie: do śniadania, II śniadania i kolacji. Czasem nabiałowy.  Były dni mocno mięsne, i dni zupełnie vege. Zawsze  zgodnie z moimi ochotkami. Poza tym chodziło i o wymiar praktyczny. Kiedy otwieram opakowanie białego sera 250 g, a na posiłek mam 70 g, wiadomo że resztę muszę wcisnąć rodzinie (u mnie słabe zainteresowanie), albo zjeść. Dlatego planowałam posiłki tak, żeby wtedy biały ser był na kolejne śniadania w programie, albo robiłam naleśniki z serem. I tak dalej.

Obiady przygotowywałam od razu na 2-3 dni. Najczęściej w opcji 2 dni ten sam obiad, trzecia porcja do zamrożenia na czas, kiedy nie będę miała możliwości ugotowania posiłku. Opcja super sprawdzająca się zwłaszcza dla osób pracujących poza domem, w biurze. Gotowy pełnowartościowy obiad, który podgrzeje się w mikrofali w ciągu kilku minut, a który „trzyma” kilka godzin. Przygotowany – w moim wypadku – wieczorem, kiedy nie jestem głodna i nie spieszy mi się.

 

3. I tu przechodzimy do bardzo ważnej, moim zdaniem zasady. Odchudzanie wymaga zaangażowania. Własnego, a nie rodziny. Kiedyś chciałam się odchudzać z siostrą. Proponowałam jej, że będę współfinansować produkty, a ona będzie gotować obiady, bo miała wtedy więcej czasu. Odmówiła mi twierdząc, że jak sama nie będę nic robić, to po pierwsze będę jej marudzić i robić łaskę, że zjem coś dietetycznego, a po drugie – szybko odpuszczę. Bo nie moja praca i nie moje myślenie będą stały za tymi posiłkami. Wtedy oczywiście się na nią pogniewałam. Ale od kiedy zaczęłam odchudzanie z lionfitness wiem, że miała rację. To zaangażowanie i fizyczne (w przygotowanie posiłków), i myślowe (w układanie jadłospisów, planowanie zakupów) stało za sukcesem odchudzania. Bo to dzięki temu zmieniłam nawyki żywieniowe. Nauczyłam się nowych smaków. Odkryłam wiele nowych przepisów (także spoza programu). Nauczyłam się ilości (przynajmniej tych, na których chudnę). Nie byłoby tego, gdybym bezrefleksyjnie jadła to, co ktoś mi przygotuje. To zaangażowanie pozwoliło mi z diety programowej zrobić moją dietę. Z posiłkami, które ja lubię, zrobionymi tak jak ja lubię. Chyba dlatego nigdy nie czułam, że jestem na diecie i to mnie ogranicza.

CDN

1 komentarz

Gra60

08.12.2016, godzina 12:58

Super się "Panią czyta", najlepsze jest to że mam podobne odczucia. Cenię sobie w diecie lion to że mogę stosować zamienniki i nie marnuję jedzenia. Wszystko jest smaczne i nie jestem głodna. Dzieki temu nie czuję że jestem na diecie a pomimo to jestem coraz bliżej celu. PS.czekam na kolejny wpis :)
Regionalny Program Operacyjny

Fundusze Europejskie dla rozwoju regionu łódzkiego
Projekt współfinansowany przez Unię Europejską z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego